Oczywiście nie obyło się bez pierwszych sensacji, przed odprawa paszportowa w Laosie okazało się ze wiza jest ważna od 21 stycznia:) Nie umiemy wyjaśnić czemu tak się stało i zapowiadalo sie ze bedziemy musieli czekac na lotnisku 3 dni albo leciec sobie gdzies indziej. No ale my nie damy rady? troszke naklamalismy w dokumentach wjazdowych i wyjazdowych uzylismy usmiechu nr 8 i jazda do kontroli na bezczelnego do odprawy, :) NIe powiem bo emocje byly spore, serce walilo mi jak mlot, koles ktory mnie kontrolowal co chwile spogladal to na mnie, to na paszport i cos tam sobie mruczal pod nosem... myslalem, ze juz po mnie kiedy twarz wyrazajaca "nic" zamienila sie w wielki usmiech i usłyszałem "łelkom":)
Kolejna mila rzecz to wymiana waluty - nie wiem na jak dobry albo zly kurs trafilismy ale za 150 USD dostalismy milion trzysta tysiecy lokalnej waluty:) Gruuuubooooooo. Nie wiedzialem, ze tak szybko mozna stac sie milionerem:)
Taryfa, pierwszy guest house i mamy pokoj z klima, 2 wiatrakami, ciepla woda, TV (satelita) - takiego wypasu nie spodziewalbym sie za diabla...Miało być surowo, wręcz spartańsko a okazuje się, że można było nie brać ręczników:) ale to tylko na jedna noc. Obejrzalem walki tajskiego bosku; Jezu jak te chude i wątłe z pozoru chłopy sie leja...
Szybki wypad na miasto, zakup biletów na VIP BUS (Vip dlatego, ze ma firanki w oknach i kazdy ma gwarancje tego, ze bedzie siedzial) i jutro jedziemy do Vang Vieng zwanego również "Happy city"